Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i stawała się coraz to bledsza. Cóż tak okropnego mogły zawierać owe pa pierzyska? Nie pierwszy to już raz widziała Estera matkę siedzącą po nocy przy schowku, zaczytaną wczemś, co zawarte było w żółtej kopercie, której kolor i kształt dziewczyna dobrze znała.
Nagle zadrżała. Zobaczyła w lustrze, że matka odjęła ręce od twarzy i wstała. Uświadomiła sobie, że przez zapomnienie zakaszlała. Naciągnęła przoto co prędzej kołdrę na siebie, a gdy matka po chwili zjawiła się w progu pokoju, udała, że śpi.
Leżała jak poprzód z dłonią podłożoną pod policzek i myślała o kapelanie. Mimo, że sobie powiedziała, iż chce zasnąć słyszała jeszcze dwukrotnie jak zegar wieżowy wydzwonił kwadranse, zanim ją sen ogarnął. Nie było w tem zresztą nic niemiłego. Z przyjemnością leżała, myślała o nim i rozważała każde jego słowo. Zasypiając, pragnęła gorąco, by matka stała się lepszą dla kapelana, by go poznała lepiej, gdyż wówczas przekona się napewno, że jest to najlepszy pod słońcem człowiek.

Przez ten czas ukończył znowu stróż nocny Soeren swą zwykłą wędrówkę wokoło wielkich stodół, stajen i śpichrzów. Stanął pod pałacem, przekrzywił głowę i patrzył ku oświetlonym oknom lewego skrzydła. Potem mruknął coś pod nosem i ruszył dalej.
Doszedłszy do zabudowań folwarcznych usiadł na dyszlu starego wozu, na pchał tytoniu do małej fajeczki i zapalił ją w futrzanej czapie. Z miejsca gdzie się znajdował, ogarniał wzrokiem wszystkie zabudowania, aż po lodownię i kuźnię.