Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie mogła się z nim rozstać. Był wszakże dowodem, który musiał ją uniewinnić w ostatniej instancji... w każdym zaś razie usprawiedliwiał ją wobec córki. Chciała go tedy zachować do śmierci. Może potomność, myślała, wyda sąd sprawiedliwszy...
Pozamykała i zaryglowała starannie wszystkie drzwi wokół. Jedne tylko, wiodące do sypialni, były otwarte, a stamtąd również otwarte były drzwi do sypialni Estery. Nie wiedziała, że córka nie śpi, nie miała również pojęcia że dziewczyna widzieć ją może ze swego łóżka w zwierciadle wiszacem nad gotowalnią. Dlatego uległa bezwolnie rozpaczy. Padła przed otwartą szafką na kolana, oparła głowę o otwartą klapę i załkała.
Estera długo leżała po ciemku, z dłonią podłożoną pod policzek. Trapiły ją również niespokojne marzenia półsenne. Spostrzegłszy, że matka płacze, oparła się na łokciu zdziwiona wielce.
Oprzytomniała w jednej chwili. Widok to był niezwykły, pierwszy raz w życiu zobaczyła coś takiego. Biedna matka! Jakże ciężkie ma dotąd życie! Cóż się mogło nowego stać? Po wizycie urzędnika była bardzo wzburzona i nawet wobec kapelana Bjerringa zachowała się zgoła inaczej niż zazwyczaj. Czemuż się nań rozgniewała? Nie miała racji... wszakże ten zacny człowiek pragnął dobra wszystkich, a w pierwszej linji jej dobra. Powiedział jej w ogrodzie, by się starała odciągnąć matkę od rachunków i skłonić do przebywania wśród natury, gdyż to jej zrobi na pewno dobrze. Ach, gdybyż to było możliwe! Przerażały ją samą strasznie owę nieskończenie długie kolumny cyfr, które nieraz z polecenia matki musiała sumować. Matka zaś przesiadywała nad niemi od rana do wieczora