Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swe płacić dostatkami i wszelkiem dolarem tego świata. Nie była to, coprawda jego sprawa. Pełnił swe powinności, jak należy nie miał się tedy czego bać.
Dwa oświetlone okna wychodziły na park z gabinetu, przytykającego do sypialni pani Engelstoft. Prócz innych mąk cierpiała teraz na bezsenność. Leżała czasem godzinami wijąc się po pościeli, a gdy łóżko zmieniło się w rozżarzony ruszt, wstawała, chodziła po pokojach, albo brała się do rachunków, by odurzyć się czemś i uspokoić nerwy.
Ubrana w czerwony, flanelowy negliż chodziła bezgłośnie po dywanach, a bujne, popielate włosy spływały jej z ramion. Mimo dużej dawki środka nasennego nie mogła uzyskać spokoju. Straciła wiarę w siebie skutkiem rozmowy z kapelanem. Była tak znękana, że zaczynała żałować tego, co się stało. Przygotowana była na wszystko, ale nie przypuszczała zgoła, że będzie musiała poddać się śledztwu i zaprzysiąc kłamliwe zeznania swoje. Nie przyszło jej to na myśl i mimowoli wzdrygała się przed krzywoprzysięstwem.
Weszła do sypialni i wzięła pęk kluczy. Potem postawiła lampę na szafce pomiędzy oknami, otwarła tajną skrytkę, poza różnemi szufladkami schowaną, i wyjęła z niej kilka arkuszy zmiętego papieru w żółtej kopercie. Umiała zdawna na pamięć sto czternaście paragrafów dokumentu, z których się składał, mimo to jednak czerpała zeń otuchę i pociechę, szukając usprawiedliwienia dla siebie w bezczelnej jego treści. Owo świadectwo ludzkiej nikczemności utwierdzało ją w przekonaniu, że uczyniła jak nakazywało sumienie. Dlatego też nie mogła się zdobyć na zniszczenie go, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie ją narażał,