Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Obróciła doń głowę i spojrzała wyzywająco w osmucone oczy jego.
— Jest to prawo zapisane w duszy naszej! — powiedziała — Nie wiedziałżeś pan tego, kapelanie?
— Słyszałem nieraz i sam przez się wiem, że prawo takie istnieje. Wyznam jednak otwarcie, że prawo owo trudno jest często zrozumieć, podobnie jak nie mogę należycie pojąć nowej ustawy wekslowej, o której projekcie czytałem w gazecie. Jest to rzecz tak zawikłana, iż można stracić zmysły, chcąc ją zgłębić. Nie mam wielkiego zaufania do owego „głosu sumienia“, na który powołują się zawsze ludzie niewierzący, jako na jedyny i bezwzględnie pewny kompas życia. Któż może być pewnym, czy zamaskowana miłość własna, pycha, lub żądza nie siedzi w konfesjonale i nie rozgrzesza? Zresztą głos sumienia brzmi rozmaicie. Przemawia zgoła inaczej, kiedy świeci słońce i w kieszeni pełno grosza, niż wówczas gdy niebo obciążają chmury i bieda doskwiera. Magnussen w pięknem swem dziele powiada dlatego słusznie, że ów głos sumienia porównać trzeba z wiekuistą mądrością bożą zanim go posłuchamy, gdyż często bywa fałszywy, często posługuje się nim szatan, kuszący w ten sposób podstępnie do grzechu.
Pani Engelstoft czując, że w tych słowach tkwi jakaś aluzja, wzruszyła ramionami.
— O jakże pan jesteś młody! — powiedziała, potem zaś usiadła przy biurku i zaczęła przeglądać rachunki. Po chwili spojrzawszy nieprzychylnie na kapelana, dodała obojętnie: — Gdzieżto znajdujesz pan ów prawdziwy głos boży, owo nieomylne prawo?
— W jego własnych słowach! — zawołał — W słowach zawsze jasnych, nie dopuszczających ni na chwilę