Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za każde słowo zeznania odpowiadać zbawieniem swej duszy, staje się zazwyczaj oględnym wobec prawdy. Przykro mi tylko — dodał — że nie da się uniknąć wciągnięcia pani osobiście w tę sprawę. Zbytecznem jest to, coprawda — ale podkreślam osobno, że postaram się uszanować w pełnej mierze uczucia pani, do czego zresztą posiada pani wszelkie, przewidziane ustawą prawo.
Pani Engelstoft odwróciła głowę i uśmiechnęła się, chcąc pokryć swój niepokój.
— Wyznam szczerze, że wydaje mi się rzeczą niewłaściwą wprawiać w ruch cały ten ogromny aparat a to, jak przypuszczam, zgoła bezpożytecznie.
— Znowu widzę, że pani nie darzy zaufaniem ojczystego sądownictwa naszego.
— Tak jest rzeczywiście nawet i zdaje się, mam pewne, słuszne ku temu powody! — powiedziała —: Kiedyśmy ostatni raz rozmawiali ze sobą, prosiłam pana o obronę i opiekę. Niestety nie znalazł pan przepisu ustawy, któryby zabezpieczał mnie i moje biedne dziecko. A szło o rzecz nierównie ważniejszą, niż te kilka marnych szyb wybitych kamieniami przez hołotę wiejską.
— Wspomniałem już o tem i proszę mi wierzyć, łaskawa pani, że z wielką jeno przykrością podjąłem się czynności, o której pani mówi.
— Mimo wszystko jednak dopełnił jej pan w imię prawa i króla.
— Był to mój smutny obowiązek urzędowy.
— Tak. Pozwoli pan jednak, że zwrócę uwagę na okoliczność, iż człowiek, który doprowadził do osiwienia matkę mą, zanim skończyła czterdzieści lat, a resztę majątku roztrwonił z ulicznicą, że ten człowiek do