Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Engelstoft spuściła oczy i zamilkła.
— Wierzę, że stało się to wbrew woli pana! — powiedziała po chwili — Dziękuję, żeś pan przybył i udzielił mi rady.
Przybyły na słowa te pochylił z uszanowaniem głowę.
— Wiadomo pani, — powiedział — że winien jestem spłacić dług pamięci imieniem rodziców moich. Zarówno drogi mój ojciec, jak i matka radowali się serdecznie ile razy pani, dzieckiem wówczas będąca, pokazała się w naszym domu.
Rodzice odczuli wyjazd matki wraz z panią z okolicy jako wielką, dotkliwą stratę i osobiste cierpienie. Pamięta pani może jeszcze staw obok kuźni, widoczny z piętra plebanji, na którym używaliśmy oboje w zimie ślizgawki? Rodzice siadywali często przy oknie i przypatrywali się zabawie, a czynili to, jak sądzę, głównie, by śledzić spojrzeniem panią, oraz brata pani. Oblicze ojca mego promieniało, gdy dostrzegł w dali czerwoną czapeczkę dziewczynki, sunącej poprzez biel śnieżną ręka w rękę z bratem. Nazywał panią „czerwonym kapturkiem“, aż do śmierci swej, nadając pani stale to miano...
Pani Engelstoft przerwała tok wywnętrzań, nie lubiła wspomnień młodości, przytem owe reminiscencje wprowadziły do rozmowy ton poufałości, który ją raził.
— Wracając do naszej sprawy, — rzekła — sądzi pan więc, że winnam wnieść skargę?
— Zdaje mi się to rzeczą niezbędną — odparł — Śledztwo policyjne uważam za jedyny, skuteczny środek zwalczenia krążących plotek. Oszczerstwo milknie w sali sądowej przed kratkami. Przysięga, to broń potężna w ręku sędziego. Człowiek, zmuszony