Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

duchowo nie mogła osięgnąć dojrzałości. Po całych dniach przebywała w ogrodzie i zachowanie jej świadczyło, że popadła na nowo w naiwne marzenia znalazłszy się w miejscu dawnych zabaw, gdzie dzieckiem będąc, obcowała z kwiatami i ptakami. Mimo, że ukończyła lat dziewiętnaście, nie brała się z własnego popędu do niczego użytecznego i poważniejszego.
Pani Engelstoft zwróciła nagle głowę w głąb mieszkania i wytężyła słuch. Jakiś powóz wjechał w wewnętrzne podwórze pałacu i zatrzymał się u wejścia.
Po chwili weszła panna służąca i zameldowała, że przybył naczelnik władzy bezpieczeństwa z powiatu i pyta czy może się z nią zobaczyć.
Przez chwilę zrobiło jej się nieswojo i czerń zaszła jej na oczy. Czegóż mógł chcieć ten człowiek?
— Prosić! — powiedziała stanowczym głosem, zbliżyła się do biurka i usiadła, ale wstała, gdy gość zjawił się w drzwiach i podeszła ku niemu.
Był to wysoki, chudy mężczyzna przeszło czterdziestoletni, ubrany elegancko i pewną nawet zalotnością, ale odzież jego była niemodna i raziła krojem, spóźnionym co najmniej o lat dziesięć. Przybyły odznaczał się poza tem szczególną brzydotą. Miał twarz małpią, czerwono siną i jakby bezskórą, a chcąc płaskie rysy swe uczynić powabniejszemi zapuścił długie faworyty.
Znała go od lat dziecięcych i wiedziała, że kochał się w niej, będąc młodzieńcem. Majątek rodziców pani Engelstoft znajdował się w tej samej parafji, której plebanem był jego ojciec. Podczas akcji rozwodowej on jeden okazał jej życzliwość, ale zdarzyło się tak dziwnie, że właśnie on sam, z powodu nieobecności sędziego, musiał dokonać urzędowego aktu.