Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wpatrywali się w nią ustawicznie. Ile razy zwróciła na nich oczy, miała wrażenie że łyskają skierowane w nią dwie lufy strzelby, wychylającej się z zasadzki.
Po zakończeniu ceremonji kościelnej, pochowano zmarłego na pobliskim cmentarzu, w grobie rodzinnym, ocienionym płaczącemi olchami. Wedle woli Engelstofta kapelan rzucił na trumnę pierwszą łopatę ziemi, a kiedy zaintonował: „Z łona tej ziemi powstaniesz na żywot wieczny...“ rozległy się trąby mosiężne „Związku Wyborców“ tak donośnie, że psy zawyły w całej wsi.
Pani Engelstoft przeszła wraz z córką długim szpalerem, pozdrawiających je z pewnem zakłopotaniem ludzi i udała się do powozu, którego latarnie okryte były kirem. Również poza bramą cmentarną czekały tłumy, a zebrani rozstąpili się gdy szła, patrząc na nią uważnie. Wsiadłszy do landa, gdy drzwiczki zamknięto, zasunęła na okna firanki i odetchnęła z ulgą.
Paliły ją owe natrętne spojrzenia, a zwłaszcza niepokoiły bardzo i prześladowały w ciągu całej powrotnej drogi na Sofiehoej, czyhające, podstępne oczy Sandberga i Brandta. Wychodząc z cmentarza, pochwyciła znowu błysk źrenic obu godnych kompanów, przytem zdawało jej się, że spostrzega wójta sofiehoejskiego, który stojąc tuż przy nich śmiał się złośliwie i ruszał swą obrzydliwą, rudą brodą. Niezawodnie ukartowali spisek, ale jakie mogli mieć zamiary i plany?
Wyrzucała sobie, że dręczy się ową zmową wrogów. Czegóż się bać miała? Zmarły nie mógł złożyć zeznania, a czuła się na siłach, by chytrości, czy przemocy stawić czoło i nie zdradzić tajemnicy. Sumienie nie wyrzucało jej niczego, rozgrzeszyło zupełnie, albowiem spełniła jeno obowiązek macierzyński. Odpłaciła pod stęp pod-