Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na trzykroć.
Pan Natan podniósł się z krzesła.
— Tak to warto! — rzekł, uderzając starego po ramieniu. — Tylko, żeby jeszcze dowiedzieć się dokładnie, kto zasypał Strzeleckiego... To jedno mnie niepokoi.
Wąskie usta Apenszlaka ściągnął uśmiech ironji.
— Muszę ci powiedzieć — rzekł — że ja mam trochę złych przeczuć. Ciekawym czy one się sprawdzą!
— Głupstwo, mój stary... Qui ne risque rien n’a rien! Ach prawda, że ty nie umiesz po francusku. No, do widzenia! A pamiętaj o obstalunku.
Za chwilę „Josek“ wyszedł z za drzwi. Posunął się ku starcowi.
— Dobrześ pan zrobił — rzekł doń — iż przyznałeś, iż nie znasz nikogo w otoczeniu Ejtelesów, kto mógłby wpłynąć na sprawę, o której mówił przed chwilą pan Lurje.
Spojrzenia dwóch rozmawiających spotkały się, jak dwa ostrza w ręku dwóch wyćwiczonych szermierzy.
„Josek“, uchyliwszy kapelusza, zmierzał ku drzwiom. Apenszlak zatrzymał go.
— Powiedz mi pan jedną rzecz. Kiedy pan tak dobrze wiesz wszystko, powiedz mi poco potrzebowałeś słuchać dzisiejszej naszej rozmowy?
— Dowiesz się pan potem... Trzeba być cierpliwym.