Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

honor. Widać przeznaczone mi paść z jej ręki. Pomimo to wszystko kocham ją do szaleństwa!
Nie dodał nic więcej.
Zauważyłem, że ciągle wyglądał, jak nieprzytomny. Oczy miał zaczerwienione, niby zaspane, a spojrzenie mętne.
Nastąpiła wreszcie fatalna chwila. Poprowadzono go na małą polankę. Szedł wyprostowany, wysoki, z podniesioną do góry głową, w płaszczu żołnierskim. Stanął pomiędzy krzakami, pokrytemi śniegiem, odrzuciwszy płaszcz, z odsłonioną piersią. Naprzeciw niego znajdowała się grupa strzelców z nabitą bronią.
Wszyscy milczeli. Zabrzmiało pierwsze słowo komendy...
W tem z za krzaków wybiegł, jak szalony, sierżant Jolibois. Trzymał w ręku jakiś złożony papier. Egzekucję wstrzymano. Za chwilę kapitan miał w ręku dekret ułaskawiający Janka, wydany przez najbliższego zwierzchnika na jego przedstawienie. Stary wiarus zrobił to w sekrecie przed nami. Jolibois był jego posłem.
Rzuciłem się jak szalony, w objęcia Janka. Był równie spokojny, jak przed chwilą, tylko w spojrzeniu miał coś bardziej miękkiego. Kapitan Legrand ze łzami radości uściskał skazanego przed chwilą na śmierć,
— Rozumiem to... — rzekł doń — historja z kobietą, to tak zawsze... Ach, te kobiety!
Po chwili dodał surowo: