Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego stołu i rzucił się ku siedzącemu nieopodal na polowem krześle kapitanowi.
— Ulituj się, komendancie! — wołał, rzucając się do jego nóg — ułaskaw go...
— Ułaskaw! — wołali zebrani żołnierze.
Kapitan potrząsnął smutnie głową. Znaczyło to odmowę. Wszyscy, znający nieugięty charakter naszego dowódcy, rozumieli, że jest to wyrok stanowczy...
Nie trudno sobie wyobrazić mój stan, gdy Janka odprowadzono do aresztu, tym razem zaimprowizowanego w ruinach chaty góralskiej. Ekzekucja była wyznaczona na drugi dzień na ósmą rano. Janek miał zostać rozstrzelany. Calutką noc myślałem nad sposobem uratowania mego drucha; nie znalazłem nic.
O szóstej rano, z pozwoleniem kapitana, byłem już u jego boku, w prowizorycznym areszcie. Była to scena, której nigdy nie zapomnę... Wyniosły, niemal zimny, Janek zdawał się nie zwracać uwagi na oczekujący go za chwilę los. Patrzył gdzieś daleko w przestrzeń. Przycisnął mnie gorąco do piersi, a wtedy w nieruchomem jego oku ujrzałem łzę, jedyną chyba w życiu.
— Powiedz w kraju — rzekł z gorzkim uśmiechem — że umieram niebardzo może winny...
Po chwili powiedział:
— Ta kobieta jest moim złym duchem. Znam ją i pomimo wszystkiego szaleję za nią. W Paryżu kosztowała mnie niezmiernie dużo, omal że nie...