Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili wzrok „Frygi“ padł na Stawinicza, który zajął przed chwilą miejsce w kołyszącym się fotelu. Ajent spoglądał pytająco na „Julka“. Adwokat zrozumiał zapytanie.
— A! — rzekł — zapomniałem ci, panie Józefie, powiedzieć... to pan Stawinicz.
Zwrócił się do Stawinicza:
— A to właśnie ten pan, o którym przed chwilą mówiliśmy.
Stawinicz się podniósł. „Fryga“ chciał zrobić to samo.
— Daj pan pokój — zawołał Stawinicz, zbliżając się ku ajentowi — jesteś pan słaby. Podwójnie jestem kontent, że pana widzę; najpierw, że mój biedny Janek ma w panu tak życzliwego, jak mi mówił adwokat, opiekuna, a powtóre, że mnie pan uwalniasz od konferowania z mecenasem.
Pożegnał się z „Julkiem“, podał rękę skonfudowanemu nieco „Frydze“ i wyszedł, mrucząc pod nosem:
— Patrzcie go! łapacz, a gada, jakby jaki literat!
Zaczęła się konferencja.
Po wymianie kilku zapytań i odpowiedzi, adwokat „Julek“ i „Fryga“ zgodzili się, że najpierw ajent opowie wszystko, co wie. Potem miała przyjść kolej na „Julka“.
W pierwszej części opowiadania ajenta policyjnego czytelnik nie znalazłby dla siebie nic nowego. Była to, przerywana ciągłemi wykrzyknikami adwokata, relacja z tego pamiętnego wieczora