Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyszedł ten pan co to nosiłem do niego list do ratusza.
„Julek“ aż skoczył z za biurka.
— „Fryga“! A dawajże go tutaj!
Za chwilę ajent wchodził do salonu. Był on jeszcze blady, utykał na jedną nogę i podpierał się grubą laską, jedną rękę nosił na chustce, a na twarzy miał parę siniaków i jeden czy dwa plastry, ale wogóle trzymał się nienajgorzej.
Na widok „Frygi“, noszącego tak widoczne ślady jakiegoś wypadku czy poturbowania, na twarzy adwokata odmalowało się widoczne zdziwienie. Stawinicz spoglądał na przybyłego dość podejrzliwie.
— Co się z panem działo, panie Józefie? — zawołał wreszcie „Julek“, — Jak pan wyglądasz?
„Fryga“ chciał coś odpowiedzieć, lecz adwokat poskoczył ku niemu, wybrał jakiś fotel i przysunął do niego.
— Siadaj najpierw, siadaj, boś widzę osłabiony. A teraz mów! — dorzucił „Julek“, kiedy ajent ulokował się już w fotelu. — Gdzieś pan był, co robiłeś, dlaczego nie można cię było nigdzie znaleźć?
— Byłem, proszę pana mecenasa, na trzy ćwierci od śmierci, jak to mówią.
— Niepodobna!..
— Tak, panie mecenasie. To cała historja, która się ściśle wiąże z całą sprawą. Mam nowości.
— I ja także.
— Tem lepiej. Odebrałem właśnie list pana mecenasa i przyszedłem rozmówić się.