Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ni, był dwa razy doktór Zerman, ale pomimo to, moja obecność jest koniecznie potrzebna. Ta biedaczka Róża chodzi jak struta.
— I niedziw! Choroba Janka, rewizja u mniemanego jej ojca, wreszcie te niespodziewane odkrycia... To wszystko musiało na nią oddziałać.
— Rzecz prosta. To też mi jej żal ogromnie. Nie wyobrazisz sobie jaką do niej powziąłem sympatję.
Adwokat uśmiechnął się.
— No, no, tylko się nie zakochaj.
— Daję słowo, że zakochałbym się, gdyby nie to, że jest narzeczoną Janka. Powiadam ci, to prawdziwy anioł.
Stawinicz, ze zwykłą sobie energją, począł gorąco wysławiać zalety panny Róży, aż mu musiał przerwać „Julek“.
— Zgoda, zgoda! — wołał do rozindyczonego Stawinicza — ale o to teraz nie idzie. Ważniejsza rzecz: co robić? Rzecz jest pilna, nie wypada tracić czasu.
Stawinicz tylko rozłożył ręce.
W tej chwili w przedpokoju dał się słyszeć dzwonek.
— Kogóż o tej godzinie licho przyniosło? — mruknął pod nosem adwokat.
Odpowiedź na to niezbyt uprzejme zapytanie nie dała na siebie długo czekać. Wszedł służący i rzekł: