Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skazujący znowu na więzienie... Czy nie lepiej skończyć odrazu?
W umyśle Janka Strzeleckiego powstała myśl, która mu dotąd nie przychodziła do głowy, myśl o samobójstwie. Uśmiechnął się do niej.
— To spokój, wieczny spokój!... — powtarzał sobie.
Przyszła mu do głowy nowa myśl. Tak! Przedtem ma jeszce coś do zrobienia. Musi jeszcze zobaczyć ją... choćby na minutkę, choćby zdaleka. Musi się z nią pożegnać! A potem...
Krokiem ciężkim, chwiejąc się, jakgdyby był pijany, ruszył naprzód wzdłuż muru więziennego. Szedł, nie patrząc w górę, schyliwszy głowę ku ziemi.
Trochę opodal więziennej bramy, przy rogu poprzecznej ulicy, stała kareta. W chwili, kiedy Janek przechodził obok powozu, z okienka karety wychyliła się urocza główka dziewczęcia.
— To on! — wyszeptało dziewczę.
Z karety wyskoczył wysoki brunet, o przystrzyżonej brodzie i po rajtarsku sterczących wąsach.
— Janek! — wołał, rzucając się ku uwolnionemu z więzienia.
— Władek... Stawinicz!... — zaledwie mógł wybełkotać.
Ku wielkiemu zgorszeniu arystokratycznego stangreta, spoglądającego na tę scenę z wysokości kozła, dwaj przyjaciele padli sobie w objęcia.