Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale tymczasem nadzieja, razem z blado-złotemi promieniami jesiennego słońca, zaczęła przenikać w głąb jego piersi. Łzy obeschły na twarzy biedaka. Uśmiechnął się niemal do jaśniejszych widziadeł, które mu w dali ukazywała wyobraźnia.
W korytarzu dały się słyszeć kroki. Szczęknęły klucze; we drzwiach stanął stary Jefrem.
— Panie, panie, do kancelarji — rzekł.
W pół godziny potem formalności zostały załatwione. Ciężka furta więzienia, skrzypiąc, otworzyła się. Ze schodów, prowadzących do kancelarji, dwóch więźniów, zajętych robotą, spoglądało z zazdrością na szczęśliwca, który wychodził na wolność. Strażnik przy bramie kłaniał mu się uniżenie.
Strzelecki przestąpił próg. Furtę zatrzaśnięto z łoskotem.
Znalazł się na ulicy.
Dziwnie w tej chwili wyglądał i dziwne mu przez głowę przechodziły myśli.
Zarośnięty, zaniedbany, wychudły, miał ubranie zniszczone, pełne plam. Wisiało ono na nim raczej, niż leżało. Uśmiechnął się sam do siebie smutnie.
— Chciałbym się zobaczyć w zwierciadle! — pomyślał.
Po chwili zastanowił się. Co ma robić? Należało wrócić do mieszkania. Poco? Rumieńce mu uderzyły do twarzy. Hańba, wstyd! Będą go pokazywali palcami na ulicy. — To ten, co ukradł trzysta tysięcy! A potem znów sąd, najpewniej wyrok,