Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tem lepiej, trzeba je przezwyciężyć. Rozumiesz Natanie?
— Rozumiem.
— A ponieważ tych przeszkód jeszcze trochę zamało, jak przynajmniej ja widzę, dodam ci jeszcze jedną, o której także będzie trzeba pomyśleć.
— Słucham.
Pan Joachim zatrzymał się; zwolna nalał sobie wina, przyjrzał mu się pod światło, przytknął kieliszek do ust, posmakował i postawił napełniony do połowy na stole.
— Wybacz, ale musiałem odwilżyć usta.
Po chwili zaczął z miną trochę drwiącą:
— No i jakże ci się podobał ten rudy dryblas, którego odprowadziłeś dziś na Nalewki?
Pan Natan Lurje spojrzał na Landsbergera i ruszył ramionami.
— Zawsze się ciebie żarty trzymają. Masz mówić, to mów. Przecież nie dlatego kazałeś mi się za nim włóczyć, żebym mógł wydać sąd o jego piękności.
— O, bynajmniej! Zresztą, sąd ten byłby bardzo łatwy i stanowczy. Dość spojrzeć na tego chłopca, żeby przyjść do wniosku, że jest on w bliskiem pokrewieństwie z małpą.
Pan Natan znów wzruszył ramionami.
— Do rzeczy, do rzeczy, niepoprawny gaduło!
— Otóż pragnąłbyś może dowiedzieć się, poco przyjechał ten ładny chłopiec do Warszawy?
— Z chęcią.