Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Myślę, że masz wiele racji, twierdząc, iż jest poza nami ktoś, co nas zdaje się trzymać w ręku.
— A więc?
— A więc... trzeba wyjść z tego położenia.
— I?...
— I... „likwidować“.
— Kiedy?
— Jak najprędzej.
— Ba, gdyby tylko można. Najpierw, „fabryka“ jest, wskutek onegdajszej wizyty, w zupełnym rozstroju...
— Co dalej?
— Powtóre, z Ejtelesem w tej chwili będzie bardzo trudno...
— Więcej?
— Jak dotąd, więcej nic.
— To niewiele. Dziwię się, że taki rozsądny człowiek, jak ty, kochany Natanie, nie przypomniałeś sobie przy tej okoliczności waszego polskiego przysłowia.
— Jakiego?
— Bardzo mądre przysłowie, jak na taki głupi naród.
Tu pan Joachim powtórnie skalał swe ucywilizowane usta barbarzyńskim polskim językiem:
— Pieczone gołąbki nie lecą same do gąbki. Aha! czy źle powiedziałem?
— Wybornie.
— Otóż dowodzisz mi, że są przeszkody.