Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Natan przechadzał się po sali, pełnej w tej chwili publiczności, ożywionej, hałaśliwej. Oczekiwał przybycia kurjera bydgoskiego.
Dały się słyszeć sygnały. Tłum, oczekujący na pociąg, zbił się w grupę przed szklanemi drzwiami, które miano niedługo otworzyć. Jeszcze kilka chwil. Zdaleka dał się słyszeć ciężki turkot pociągu, dobiegającego zwolna do stacji. Za szybami szklanych drzwi ukazała się sylwetka lokomotywy i wagonów. W oknach widniały postacie pasażerów.
Uderzył stacyjny dzwon. Pociąg przyszedł.
Pan Natan stał trochę opodal poza tłumem, napierającym na drzwi, które w tej chwili otwierano. Finansista wyjął z kieszeni telegram i rzucił nań okiem.
— Tak — rzekł sam do siebie — Joachim tym pociągiem powinien przyjechać.
Powoli wszedł na peron i stanął tuż przy drzwiach. Dokoła panował zwykły w chwilach przyjścia pociągu zamęt. Przebiegali pasażerowie i pasażerki, tragarze; popychano się, tłoczono. Upłynęła dość długa chwila. Powoli ta fala zaczynała się przerzedzać; tłum znikał u wyjścia. Pan Natan był teraz wyraźnie zniecierpliwiony i zniechęcony.
— Czyż miałby nie przyjechać? — pytał sam siebie. — A tak mi jest potrzebny.
Posunął się w kierunku ostatnich wagonów pociągu.
— To dziwne! — szeptał.