Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ki; w ukośnej linji ukazało się coś w rodzaju światełka. Mrok przynajmniej nie był taki gęsty.
„Fryga“ odetchnął.
Nadzieja dodała mu sił; posuwał się naprzód. Niebawem uderzył nogą o pierwsze stopnie schodów. Owe schody prowadziły widocznie do tego światełka, które dla biedaka „Frygi“ było symbolem swobody i ratunku.
Zaczął się wspinać po schodach.
Szło mu to dość trudno. Nogi znów odmawiały posłuszeństwa. Już na czwartym schodzie musiał się zatrzymać, oddychając ciężko.
W tej chwili z głębi korytarza doszedł doń hałas...
Stukano. Słychać było głosy i przekleństwa. Jednocześnie z załamku muru ukazał się odbłysk światła.
— Tutaj, tutaj! — wołał ktoś po żydowsku — na piasku widać ślady krwi.
„Fryga“ zebrał ostatnie siły. Schody teraz uciekały pod jego nogami. Piął się coraz wyżej. W parę sekund znalazł się u ich wierzchołka. Wąski, niezamykany otwór prowadził do obszernej, wysokiej blisko na dwa piętra izby, stanowiącej w samej rzeczy rodzaj śpichrza.
Panował tu półmrok. Widocznie na dworze świtało, a światło z zewnątrz dostawało się małemi okienkami, znajdującemi się u samej góry, na wysokości drugiego piętra.
Ajent stanął u otworu. Jednem spojrzeniem