Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czyżby iskry już zagasły? Więc jego podróż byłaby zbyteczną!... Ślad znikał w chwili, kiedy go miał ująć. Ajent zaczynał być wściekły. Zarzucał sobie, że sam jest winien, że odrazu powinien był próbować przejść na podwórze drzwiami w korytarzu, które tak szczęśliwie znalazł otwarte.
Naraz przyszła mu myśl. Znajduje się na pierwszem podwórzu. Iskry prawdopodobnie wylatują z drugiej, poprzecznej oficyny. Tutaj był zbyt blisko i mógł ich nie widzieć, ponieważ zasłaniała je pierwsza poprzeczna oficyna. Ta myśl dodała nowej energji ajentowi.
Nie bacząc na to, że położenie jego w nocy, w obcym domu, bez dokładnej możności wytłumaczenia nawet przed zwierzchnikami celu swych poszukiwań, nie było do pozazdroszczenia, szybko przemknął przez drugą bramę.
Drugie podwórze było również milczące.
Stanął w kącie i oczekiwał. Upłynęło parę sekund, które zdawały mu się wiekami. Wszędzie było ciemno, w drugim końcu podwórza rozróżniał kontury oficyny, zajmowanej przez Apenszlaka. Na ciemno błękitnem tle nieba rysowały się wyraźnie dwa daleko ciemniejsze kominy tego budynku. Nie oświetlały ich żadne błyski.
Naraz — „Frydze“ zdawało się, że się myli — na jednym z kominów zaświecił jakgdyby świętojański robaczek... potem drugi, trzeci... Teraz nie mogło być wątpliwości. Snop złotych iskier wybiegł w górę, rozsypał się i zagasł.