Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dująca ukazywanie się iskier, napewno w ciągu paru godzin ustanie.
— Trzeba działać śpiesznie — mówił sam do siebie „Fryga“.
Powziął postanowienie. Wstał i zbliżył się do rudobrodego Żyda.
— Panie Szapsia! — rzekł — nie mogę dłużej czekać. Powiedz pan Sucharowi, jak przyjdzie, że był tu Józiek z fabryki i kazał mu powiedzieć, że „granda“ idzie.
Szapsia, nic nie mówiąc, kiwnął głową i otworzył drzwi.
„Fryga“ znalazł się w ciemnym korytarzyku, którym się niedawno tu dostał. Posuwał się naprzód, macając po prawej jego ścianie. Naraz zatrzymał się, namacał drzwi. Z niezmiernemi ostrożnościami nacisnął klamkę. Serce mu biło, jak młotem. Klamka powoli ustępowała, poruszył nią, drzwi nie były zamknięte na zamek. „Fryga“ omal nie krzyknął z radości, drzwi te bowiem, jak sobie przypomniał, prowadziły do bramy.
Odemknął je cokolwiek i spojrzał. W bramie nie było stróża, w latarni zaledwo się kopciła mała lampa naftowa.
W sekundę ajent już był na podwórzu.
Panowała tu ciemność i milczenie. Cały dom zdawał się spać głęboko. Ani jednego światełka w oknie. „Fryga“ przytulił się do muru i spoglądał wgórę. Czekał wylotu iskier. Nic... Serce uderzało mu mocno, sądził że mu rozsadzi piersi.