Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieporozumienie. Zaciskały się pięści, błyskały złowrogo wejrzenia, z zaciśniętych ust wylatywały syczące słowa. Dłonie szukały w kieszeniach nożów lub za cholewami. Lada chwila miała wybuchnąć walka.
Wówczas interwenjował wielki, rudobrody Żyd. Uspokajał przeciwników jednem spojrzeniem, a gdy tego było za mało, wstrzymywał, jak w żelaznych kleszczach, podniesione dłonie.
Był to Szapsia, znany siłacz warszawski, który nieraz nawet w cyrku potrafił się mierzyć z cudzoziemskimi akrobatami. Żona jego, gruba Żydówka, którą widzieliśmy w pierwszym pokoju, utrzymywała „restaurację“, a on, jako niegdyś „pobytowy“, był gospodarzem w tylnym pokoiku, przeznaczonym dla gości, którzy nie bardzo lubią światło dzienne.
Odbywały się tu po nocach wstrętne orgje, to też nie każdy mógł być tutaj dopuszczony. Trzeba było znać sygnał i mieć rekomendacje.
„Fryga“ znał dobrze knajpkę, a przed kilkoma tygodniami robił tu nawet rewizję. Co do Suchara, na którego się powołał, był to jeden z najniebezpieczniejszych bandytów warszawskich. Obawiać się jego przybycia nie potrzebował, ponieważ tego samego ranka własnoręcznie zapakował go do kozy.
Ajent usiadł przy którymś wolniejszym stole.
— Obstalowałem szabasówkę i gęsinę — rzekł.
Za chwilę otworzyły się małe drzwiczki, ukryte