Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Myślę sobie: — Niezgorszy jakiś Żydowina. Żeby tylko parch dotrzymał obietnicy. — I ruszam. A mój Żydek stoi w dorożce, tuż za mojem uchem i gada: — A jeśli pojedzie w Miodową, to będzie gorzej. — Oho! myślę sobie — to źle, kiedy gorzej. Ale nic, tylko jadę. — Trzeba będzie — peda — koniecznie zaraz na początku Miodowej zawinąć się tak, żeby najechać dobrze na tę dryndę, choćby jej tam trochę potłuc boki. — Obejrzałem się, czy ten człowiek przy zdrowych zmysłach? Pytam się go: — A jakże wedle kozy? — I chciałem zatrzymać konie. A tu mój Żydziaczek już mi tka dziesięć rubli w łapę i pokazuje ogromne pugilaresisko pełne pieniędzy i dalejże perswadować, że za wszystko zapłaci, że tamta dorożka może nie wjechać w Miodową (a już zawracała z Bielańskiej na Długą), że można nawet niedać się złapać, jak kto mądry, że to zakład, że go mam w ręku, że jakby mnie wzięli do kozy, to da jeszcze trzydzieści rubli... Powiadam wam, kumie, przez te dwie minuty nagadał więcej, niż inny przez rok.
— No i co, co?... — pytał rozgorączkowany „Fryga“.
Dorożkarz, który pod błogim wpływem wypitego piwa zaawansował już ajenta na „kuma“, kiwał się na wszystkie strony.
— A no, zaryzykowałem — odpowiedział po chwili. — Skotłował mi psia bestja głowę... Powiedziałem sobie: raz kozie śmierć!
— I cóż?