Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A nic. Wjechałem na tamtą dryndę jak się patrzy... Złego jej, zdaje się, nic nie zrobiłem, tylko się baba wywaliła.
— Co za baba?
— Pasażerka ot jakaś była, rzetelnie nie wiem, bom zmykał przez Kapitulną, aż się koniskom uszy trzęsły... Zdaje się, że jakaś młoda i galanta.
— No i zemknęliście?
— A jakże.
— A żydziak?
— Poczciwy Żydzina... Dał jeszcze pięć rubli i na Krakowskiem-Przedmieściu wysiadł.
Dorożkarz wysączył piwo z kufla i wstał, trochę chwiejąc się na nogach.
— No, dobranoc wam, kumie. A jak ta wam na imię?
— Walenty.
— A mnie Mateusz. Najczęściej stoję tu, na rogu Senatorskiej i Placu. Przyjdźcie kiedy pogawędzić.
Wyszedł zwolna, stąpając dość fantastycznie
„Fryga“ został sam. Przez chwilę stał zamyślony. Naraz uderzył się w głowę i zawołał:
— Jestem w domu!
Zapłacił markierowi i wybiegł, jak szalony. W głowie czuł chaos i zamęt. Przypomniał sobie, że na Miodowej, jadąc z adwokatem, był niemal świadkiem wypadku, i że ofiarą wypadku była — Tema. Najwidoczniej ktoś chciał jej nie pozwolić udać się... czy nie do sędziego śledczego? Ale kto?