Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszedł na górkę, poszedł nawet do teatralnego foyer — bruneta z faworytami nie było nigdzie...
— A to łotr! — zaklął „Fryga“, znalazłszy się przed teatrem — wymknął się albo przez podwórze do Wierzbowej, albo przez przedsionek teatralny... Osioł ze mnie!
W tej chwili ajenta pociągnięto za rękaw. Obok niego stał dorożkarz, niski, gruby mężczyzna, z czerwoną, jak karmazyn, twarzą i czerwieńszym jeszcze nosem, posiadający zawiesiste wąsy i dobroduszny uśmiech.
— Panie, panie! — rzekł on, patrząc cokolwiek podejrzliwie na „Frygę“ — trza płacić za kurs i za stanie. Czas jechać do domu; koniska się zmordowały.
„Fryga“ trochę się skrzywił. Trzeba było zapłacić, pomimo tak słabego rezultatu polowania. Wyjął woreczek i zwolna odliczył kilka złotych. Dorożkarz zważył pieniądze na dłoni i rzekł:
— No, zdałoby się na piwo.
Naraz ajentowi przyszła do głowy myśl. Zwrócił się do dorożkarza:
— Ha, kiedy tak, to lepiej chodźmy razem na kufelek.
Szeroka twarz dorożkarza roześmiała się wesoło.
— No — rzekł — chociaż to nie wedle przepisania, żeby furman z gościem pili razem piwo, ale kiedy prosicie...
— Ma się rozumieć, że proszę.
— A więc gdzie?