Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chyba tu, na Niecałą, do „resursy“.
Nieświadomych objaśniamy, że taką nazwę nosił pospolicie szynk, specjalnie przez dorożkarzy odwiedzany.
— Ho, ho! — roześmiał się dorożkarz — to wy widać z naszych, kiedy znacie „resursę“. Jeździliście?
— Trochę.
— No, to siadajcie do dryndy. Pojedziemy po kawalersku.
Za chwilę gruby „dryndziarz“, trzasnąwszy z fantazją z bata, zawrócił na miejscu i niebawem, po przebyciu króciutkiego kursu, był u celu. W minutę później dorożkarz i „Fryga“, ze strony którego przyjacielskie traktowanie dorożkarza nie powinno nas dziwić, skoro przypomnimy sobie strój, jaki przywdział, i twarz, jaką sobie zrobił, siedzieli w szynku, przy piwie. Po paru frazesach obojętnej rozmowy, „Fryga“, który już także zdołał przejść z wesołym dorożkarzem na „wy“, zagadnął go:
— Powiedzcie-no — staliście przecież ciągle na rogu Placu i Wierzbowej — czyście nie widzieli przypadkiem wychodzącego z dużej bramy z teatru, co to zaraz za Bocquetem, pewnego młodego człowieka?
— A bo co?
— Ta, potrzeba mi to wiedzieć.
— Bogać tam nie widziałem. Kręciło się tam parę osób, były nawet coś ze dwie kobiety. Ot, siedział człowiek i siedział, a nie miał co robić, to się gapił.