Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzy „Frygi“. Włosy jego, zwykla w nieładzie, były teraz starannie rozczesane.
„Fryga“ robi teraz wrażenie jakiegoś markiera z czwartorzędnej knajpki, a potrosze może przypomina typ warszawskiego „andrusa“, mniejsza o to, „pobytowego“, czy nie „pobytowego“.
Ajent policyjny, przechadzając się, pogwizduje sobie zcicha i swoim zwyczajem mruczy pod nosem:
— Tema... Tema... Dalibóg, przeczucie powiada mi, że ona także musiała urodzić się na Nalewkach. Djabli nadali, że nie miałem dziś czasu widzieć starego Kapuścińskiego. Ten zna wszystkie. Znałbym już ją jak zły szeląg. To zresztą rzecz nie stracona; trzeba będzie jutro kupić Kapuścińskiemu trzy „oczyszczone“ i będzie dobrze... Ale co to za gagatek? Przeczuwam połów. Niech co chce gada naczelnik i mecenas, ale ja wierzę w przeczucia! Jego twarz... jego twarz... Skąd ja ją znam?
Zatrzymał się. W ciszy wieczora, niczem nie przerywanej, naraz dał się słyszeć hałas w bramie.
— Ach, oto i on! — szepnął „Fryga“ — przyjrzymy mu się jeszcze raz.
W tej chwili z bramy wyszedł baron von Rajt. Promienie latarni padały na jego twarz, okoloną niewielkimi faworytami. Rzucił przenikliwym wzrokiem naokoło. „Fryga“ aż skurczył się w ciemnościach po drugiej stronie ulicy, ażeby nie zostać dostrzeżonym. Usunął się