Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozważyłam wszystko — odrzekła panna Fela — i nie mam nic więcej do rozwagi. Pieniądze te są moją własnością i nie wyczerpują zresztą mojego majątku osobistego. Mogę z niemi robić co uznam za właściwe.
Spojrzenie Róży padło zkolei i na „Julka“.
— W takim razie pozostaje mi tylko być pani posłusznym. Żeby tylko sędzia śledczy wobec nowych danych nie zrobił jakiej kwestji.
Zaczął pisać kwit z odbioru pieniędzy, odpieczętował paczkę, ażeby móc w kwicie wymienić papiery szczegółowo.
W kwadrans potem goście wychodzili z gabinetu ciągle jeszcze zdumionego „Julka“.
Róża Apenszlakówna w chwili, kiedy adwokat odprowadzał ich do drzwi, zatrzymała się ztyłu i pociągnęła gospodarza do jego gabinetu.
— Jedno słówko proszę pana — rzekła, zarumieniona jak prawdziwa róża.
— Jestem na rozkazy.
Róży zdawało się braknąć oddechu.
— Powiedz mi pan... czy on... czy on... nie kocha... tej kobiety, która go oskarża o zostawienie u niej pięciu tysięcy rubli?
Na ustach adwokata ukazał się uśmiech.
— Mówi pani o tej pannie... Temie?
Róża skinęła główką.
— O, może być pani spokojna. Nie kochał jej nigdy. Był to tylko przelotny kaprys i to dawno, dawno, kiedy pani jeszcze nie znał.