Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełniono znaczną kradzież. Zostały skradzione srebra i kosztowności. Otóż, trochę przy mojej pomocy, zdołano wszystko, co do ostatniego pierścionka i ostatniej solniczki odzyskać.
— Więc poszedłeś do dyrektora, panie Józefie?
— A ma się rozumieć. Jest to człowiek powszechnie szanowany, zacny, poważny, ojciec rodziny, nie obawiałem się więc, że trafię na kogoś interesowanego w naszej sprawie. I zrobiłem dobrze. Dyrektor przyjął mnie jak najlepiej i obiecał wszelką pomoc. Było to wczoraj. Dziś rano o szóstej wyjechaliśmy powozikiem dyrektora do papierni, a o jedenastej dyrektor już znalazł jedyną osobę w fabryce, która o wyrobie tego papieru mogła mieć wiadomość. Był to mechanik w fabryce.
— No i cóż?
— Ma się rozumieć, nie opowiadałem dyrektorowi wszystkich szczegółów i prosiłem go zresztą ażeby za punkt wyjścia swego badania wziął arkusze, znalezione przypadkowo w składzie. Badaniu temu byłem obecny, ukryty za portjerą. Winny, zagrożony natychmiastową dymisją, wyznał, że robił kilkadziesiąt arkuszy takiego papieru na obstalunek.
— Czyj?
— Niejakiego Abrahama Meinera, pokątnego doradcy, utrzymującego niby kantor realizacji i inkasa na Nalewkach.