Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rzecz prosta, nazajutrz rano o wpół do dziesiątej Wawrzek Kobuz znalazł się niezupełnie jeszcze trzeźwy, po libacjach poprzedniego wieczora, w kancelaryi sędziego śledczego, a o dziesiątej, kiedy pan Onufry Leszcz z dobrodusznym uśmiechem na szerokiej, wygolonej twarzy wchodził do przedpokoju sędziego, włóczęga wiejski, przyciśnięty do muru pytaniami, choć niechętnie, stwierdził wreszcie opowiadanie, które mu się wyrwało w karczmie... Z początku odpowiadał on wymijająco, ale kiedy sędzia zagroził mu, w razie upartego zaprzeczenia, podejrzeniem wspólnictwa i powiatem, Wawrzkowi język się rozwiązał. Opowiedział wszystko, jak na świętej spowiedzi, a zakończył machnięciem ręką i temi słowy:
— Ha... Co tu i gadać?... Niech każden się wykręca sam!
Sędzia tryumfował! Bądź co bądź, uchwyciwszy prawdziwą nitkę, prowadzącą do kłębka, nie można się ustrzedz, choć na chwilę, uczucia tryumfu. — Sprawa była teraz wyjaśnioną. — Nie mogło być lepszego przeciw Stefkowi świadka, jak ten włóczęga wiejski, który o tyle był sam przeświadczony o winie chłopca, że chciał go przez instynktową pomiędzy przestępcami solidarność, ustrzedz od odpowiedzialności, a ustępował dopiero przed obawą zaszkodzenia sobie samemu. Co mogło znaczyć w takim stanie rzeczy pomyślne dla chłopca zeznanie pana Onufrego? Najwyżej, kompromitowałoby tylko b. komornika. To też sędzia z mimowolnym uśmiechem powitał wchodzącego z kolei do jego gabinetu właściciela kamienicy na Kapitulnej...