Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli ten pan tak długo umiał się uchronić od zetknięcia z prawem — mówił sam do siebie urzędnik — zdaje się, że tym razem nie wywinie się...
Ale w kwadrans potem sędzia przyszedł do wniosku, że się myli... Pan Onufry Leszcz nie stwierdził ani jednej z dwóch okoliczności, których miał być, według słów Stefana, świadkiem.
Na zapytanie sędziego, czy pożyczał Stefkowi pieniędzy, b. komornik aż odstąpił w tył o trzy kroki. Przeżegnał się, a na jego twarzy wybiło się zdziwienie.
— Ja!.. Pożyczać temu kawalerowi pieniędzy?... W imię Ojca i Syna i Ducha świętego, Amen! Ależ chwała Bogu mam jeszcze głowę na karku. Nieletni!... Wiem ja ci, czem to pachnie. A co zresztą za gwarancya? I przytem trzeba i to wiedzieć panu sędziemu, że nikomu nie pożyczam pieniędzy...
— Jednak pan znałeś go? Rozmawiałeś z nim? — pytał sędzia.
— W samej rzeczy... w samej rzeczy, odrzekł pan Onufry. I przyznam się panu sędziemu, że bardzo mnie nawet interesował ten kawaler. Gładki buziak, jak u dziewczyny... Lubiłem go, a nawet robiłem mu... na schodach, przy spotkaniu... uwagi... ojcowskie uwagi... z powodu tej, u której bywał... tej bawarki...
— A jednak trzymałeś ją pan na mieszkaniu... — zrobił uwagę urzędnik.
— Co pan sędzia chce?!.. — wzdychał pan Onufry. Ciężkie czasy! Mieszkania stoją pustkami... a podatki płacić trzeba. Żeby człowiek chciał wybierać lokatorów