Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/421

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Julek” przechadzał się szybko po pokoju, zacierając ręce. Był to dowód wielkiego zaaferowania z jego strony.
Zatrzymał się wreszcie przed byłym ajentem policyjnym.
— Słuchaj, panie Józefie — rzekł, wyciągając doń ręce. — Przebacz mi...
— Pan mecenas żartuje... Co?
— Wszystko. Trzeba ci wiedzieć, że w duszy oskarżałem cię ciągle o opieszałość... Obawiałem się nadto niepowodzenia. Zdawało mi się, że nie posiadasz już tyle sił co dawniej...
„Fryga“ uśmiechał się tylko łagodnie.
Adwokat, nie krępując się żadnemi względami, przycisnął „Frygę“ do serca.
— Tymczasem jesteś pan prawdziwym czarodziejem, a przedewszystkiem dobroczyńcą mego klijenta Obdarzasz go pan wolnością i życiem...
Lutek Solski ze swej strony składał byłemu ajentowi policyjnemu podziękowanie w imieniu Jadwigi Doktór Zerman i Stawinicz łączyli powinszowania.
— Jeszcze jedno... — zapytał adwokat — czy nie możnaby wiedzieć, w jaki sposób stałeś się pan posiadaczem tych cennych dokumentów, jak to wszystko odkryłeś?...
— O, byłoby to zbyt długo opowiadać... Pomogła ni trochę wprawa, więcej traf.
— Opowiedz pan jednak — nalegał doktór Zerman.
— To dość proste — protestował „Fryga.“ — Jak nakazują elementarne zasady sztuki policyjnej, począłem badać przeszłość i życie indywiduów, podejrzanych