Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest, najwyraźniej napisane: „Joanna Gniazdowska“ — dodał — bierzcie, Joanno...
Służąca jeszcze niezdecydowana wyciągnęła rękę.
— Ta, bierzcie!.. — dorzucił roznosiciel telegrafu.
Niebieski papier znalazł się wreszcie w ręku Joanny.
Pan Onufry, widząc, że kwestja załatwiona, cofnął się do gabinetu. Usiadł przy biurku i zdawał się czegoś oczekiwać.
W parę minut drzwi od kuchni otworzyły się i ukazała się w nich głowa starej służącej.
— A czego to chcecie, Joanno? — pytał jej pan.
Kobieta wsunęła się ostrożnie do pokoju. W ręku trzymała niezręcznie depeszę.
— Proszę pana — rzekła zaambarasowana — nie wiem, co to ma być...
— Przeczytajcie...
— Nijak nie mogę... Czytam przecież na książce do nabożeństwa.. a tego ani rusz nie rozumiem...
— Pokażcie.
Joanna podała kartę panu.
— To po niemiecku — rzekł, rzuciwszy okiem na papier.
— O la Boga! po niemiecku...
— Telegrafują do was z Berlina... Macie kogo znajomego w Berlinie?
Służąca wzruszyła ramionami.
— Gdzieżby tam... Miałam kumę pod Zamościem, to umarła...
Po chwili dodała z kobiecą ciekawością:
— I... proszę pana... co tam pisze?