Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdyby kto zajrzał w owej chwili w twarz byłemu komornikowi, ujrzałby jego rysy konwulsyjnie wykrzywione.
Był to ten sam poranek, kiedy „Fryga“ naradzał się z adwokatem i z Solskim.
Około jedenastej rano pan Onufry usłyszał jakieś głosy w kuchni, leżącej niedaleko gabinetu. Podniósł się... Słuchał przez chwilkę, wreszcie otworzył drzwi od kuchni i stanął w nich.
W kuchni znajdowały się dwie osoby, służąca i roznosiciel z telegrafu.
— To chyba nie tu... to nie może być — mówiła stara kobieta...
Roznosiciel trzymał w ręku telegram.
— Jakże się nazywacie? — pytał.
— Joanna Gniazdowska....
— Właśnie tak napisane. Joanna Gniazdowska... Telegram do was...
Kobieta kręciła głową.
— To nie może być... Jakem żywa, nikt do mnie żadnych telegramów ani listów nie pisał.
W tej chwili spostrzegła stojącego w drzwiach pana.
— Proszę pana... — zaczęła.
— Słyszałem... słyszałem... — przerwał jej były komornik, próbując okrasić twarz dobrodusznym uśmiechem. — Niema co!.. Telegram do Joanny... Trzeba wziąć... Nie ugryzie was przecie.
Pan Onufry wziął papier z ręki roznosiciela.