Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Panu Onufremu krew uderzyła do twarzy. Usta mu drżały... Mruczał coś, zaciskając zęby.
Spojrzał na zegar. Dochodziła dziesiąta.
Powziął szybko postanowienie. Zrobił węzełek z garderoby, do pugilaresu włożył nieco banknotów i wyszedł. Na Placu Teatralnym wsiadł w tramwaj, idący do rogatek wolskich.
Dopiero około trzeciej powrócił — tym razem bez węzełka — do domu...
Stara służącą była w najwyższym stopniu zdziwiona nieregularnością, jakiej się dopuścił jej pan, spóźniwszy się na obiad. Było to pierwsze spóźnienie od wielu lat!..
Po powrocie pan Onufry zdawał się być mniej zaniepokojony.
Ale tylko na pozór. W istocie nie mógł sobie znaleść miejsca. Obiadu nie jadł prawie wcale, a tego popołudnia nie wyszedł na zwykłą przechadzkę. Posłał tylko do kiosku po komplet wieczornych gazet i długo czegoś w nich szukał. Co chwila spoglądał na wskazówki zegara, jak gdyby pragnął przyspieszyć bieg czasu.
Całą prawie noc następną nie spał, a rano już od piątej był na nogach...
Wbrew zwyczajowi tego poranku nie wyszedł do kościoła. O ósmej rano posłał znów do kiosku po poranne numera „Kurjerów“ i długo siedział nad niemi pochylony.