Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Do pana, czy nie do pana?.. — pytał śmiało ulicznik.
— Przypuśćmy że do mnie...
— Kiedy tak, to dostanę od pana za kurs dwa złote.
Były komornik, nie mówiąc ani słowa, wyjął z portmonetki trochę srebra i dał dzieciakowi. Koperta przeszła do jego ręki. Podniósł się, chcąc odejść, ale w tej chwili przyszła mu do głowy nowa myśl.
Zatrzymał dzieciaka.
— Słuchaj, mój chłopcze, możesz mi powiedzieć, kto i kiedy oddał ci ten list?..
— Dobrze... ale da pan jeszcze dychę...
Pan Onufry znów otworzył portmonetkę. Za chwilę łobuziak recytował:
— Dał mi jeden posłaniec, za Wolskiemi rogatkami, kazał o 9-ej być na Skwerze i poszukać jednego pana, co się nazywa pan Onufry... Powiedział mi jak wygląda...
— I kiedy to było?
— Dziś o 7-ej rano.
Badanie zostało zakończone.
W kwadrans potem pan Onufry Leszcz siedział w swoim gabinecie przy biurku, pochylony nad kilku wierszami zamazanego pisma, rzuconego drżącą ręką na papier. Oryginalny list brzmiał jak następuje:

„Wszystko źle, strasznie źle... Bądź o dwunastej na Woli, tam gdzie wiesz. Przynieś co z ubrania. Pośpiech... Inaczej wszystko stracone... R.“