Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

padnie na kogo innego i obecnie nie chciałby do zabójstwa dołączać jeszcze skazania niewinnego...
„Julek“ z uwagą słuchał rozumowania byłego ajenta.
— Że listy są dziełem zabójcy, najlepszym dowodem załączenie stu rubli dla Władki... Zabójca ukradł pieniądze i logicznie choć drobną część tych pieniędzy pragnie poświęcić na korzyść „narzeczonej“ niewinnie skazanego. Wreszcie w liście do pana mecenasa, podpisuje się wprost „Zabójca“. Jest to tak naiwne i nieostrożne, że w pierwszej chwili mogłoby naprowadzić na myśl jakiegoś żartu... ewentualnie upoważnić do wniosku wprost przeciwnego, a mianowicie że ten, kto się podpisał „zabójca“ nie był właśnie „zabójcą“. Ale nie!.. Mojem zdaniem wynika ztąd jeden wniosek.
— Jaki?
— Że zabójca nie był łotrem z profesji... Przeciwnie, to człowiek ze świata, człowiek dotąd uczciwy, którego okoliczności doprowadziły do tej strasznej ostateczności, który popełnił zbrodnię po raz pierwszy... Pomimo, iż wykonał swój czyn artystycznie i usunął wszelką możliwość podejrzeń, nie ma potem spokoju. Sumienie go dręczy... Przychodzą mu na myśl ciągłe skrupuły. Ze zdziwieniem widzi, że skazują za jego zbrodnię niewinnego i pod wpływem tego strasznego niepokoju znajduje dostateczny, zdaniem swojem, sposób pogodzenia buntującego się sumienia ze swem bezpieczeństwem... I wówczas pisze listy.
— Ależ zlituj się, panie Józefie, ten obraz jak nie można bardziej przypada do położenia Jastrzębskiego...