Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I zapewne ma pan mecenas rację...
— Jakto? Przed chwilą powątpiewałeś o tem, panie Józefie?..
— Nie o tem... Powiątpiewałem, a nawet wprost przeczyłem, ażeby Jastrzębski był sprawcą prześladowań przeciwko małemu Polnerowi, a konsekwentnie przeciw pannie Lipińskiej... Ale co do zbrodni!.. Jest to rzecz inna. Nie powiadam, ażeby był bezwzględnie jej sprawcą. Może nim być jednakowoż... Na czem pan mecenas opiera swoje przypuszczenia?
— O, przedewszystkiem na przeczuciu...
„Fryga“ uśmiechnął się.
— Niby... na mój sposób.
— A po za tem na przypuszczeniu, że dwa listy, które pan widzisz, jeden ze storublówką do „narzeczonej“ Stefana, drugi do mnie z zapewnieniem o niewinności Polnera pochodzą właśnie od Jastrzębskiego...
„Fryga“ zamyślił się.
— Przypuśćmy... Bezwzględnego dowodu niema. Jest wrażenie, które owego wieczoru odebrał pan mecenas w „Złotej loży“, przypuszczenie, że list, który pan Solski przez chwilę trzymał w ręku, był ten sam, który potem odebrała „narzeczona“ Stefana... Różne drobne okoliczności zdają się za tem mówić. Jest to możebne, bardzo możebne...
B. ajent policyjny wziął dwa listy, leżące na stole, i przez chwilę przyglądał się im.
— Co jest pewnem i bezwarunkowo niewątpliwem, to, że obydwa listy pochodzą od jednej osoby...
Adwokat znów skinął głową.