Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprawa Polnera nas szczególnie zajęła. Badałem ją ze wszystkich stron. — Powiadam panu mecenasowi, że ma ona, dla mnie przynajmniej, ten sam zapaszek, co niegdyś sprawa p. Strzeleckiego i Ejtelesów. Że chłopiec niewinny, to jasne jak słońce. Do mojego przeczucia dołączył się teraz dowód materjalny..
— Materjalny!
— Tak, panie mecenasie... Dowód, który zyskałem przed kilku godzinami.
— Pan?...
— Ja sam. Mogę być nawet świadkiem w tej sprawie.
„Julek“ szeroko otworzył oczy.
— Mów-że! panie Józefie.
— Było to, proszę pana mecenasa w sposób następujący: — Przyjechaliśmy z Karolcią i dzieckiem na kolej do Kutna dziś nad ranem, trochę zawcześnie. Usadowiłem babę w drugiej klasie, a sam poszedłem do bufetu napić się wódki. Trochę mię mdliło. Wszedłem do środka bufetu, bo właściciel znajomy... Siedzimy i gadamy. Aż tu słyszę za załamem muru jakieś głosy... Parę słów, które pochwyciłem, uderzyły mnie. Dałem znak gospodarzowi, żeby się uciszył. I... jest to wprawdzie dość brzydko podsłuchiwać... ale co robić!? Stało się. Muszę się do tego przyznać... Wysłuchaliśmy parę minut rozmowy, pomiędzy dwoma ludźmi, z których jeden przyznał się najspokojniej przed drugim do fałszywego świadczenia w sądzie... Nie wymieniał wprawdzie dokładnie okoliczności, ale wszystko naprowadzało mnie na myśl, że to właśnie mowa o naszej sprawie.