Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I straciłeś ich z oczu?...
— Zwarjowałeś? Zamiast gadać głupstwa, lepiejbyś pomyślał o zwrocie pieniędzy, co wydałem na dorożki. Ma się rozumieć pojechałem za nimi... Zawieźli tę małą na Leszno i zostawili na mieszkaniu u jakiejś baby, co podobno trzyma magle. Sami, ten Solski i bawarka siedzieli z nią jeszcze jakiś czas, a potem poszli sobie każde w swoją stronę... Przed rozejściem się... było już na ulicy ciemno... stali jeszcze z jakie pięć minut i facet coś gadał bawarce... Dziękował jej czy co... Oto wszystko.
Fałszywy posłaniec skończył mówić.
Ziewnął szeroko! Powolnym ruchem odrzucił się w tył i przymknął oczy. Zdawało się, że zadrzemie...
Pan Onufry milczał.
Z głową pochyloną ku ziemi, szybko, gorączkową dłonią kreślił jakieś linje na piasku. Na jego twarzy, pomimo widocznego usiłowania utrzymania pozornej obojętności malowało się wzruszenie. Przez jego głowę przebiegały nowe myśli.
W jaki sposób ci ludzie, z któremi on pośrednio lub bezpośrednio miał do czynienia, znaleźli się w jednem miejscu? Jaka fatalność sprowadziła ich razem? Na czem polegały ich stosunki? Kto była ta nowa osobistość, Solski, i jaką rolę grała w tem wszystkiem?..
Pan Onufry mógł się tylko domyślać.
Jakkolwiekbądź, czuł, że ten obrót wypadków może wywołać zamęt w jego planach. Biła siódma.
Pan Onufry spojrzał na zegarek.