Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W chwili, gdy „Julek“ żegnał Władkę w pustej obecnie poczekalni, drzwi od przedpokoju otworzyły się.
We drzwiach stanął Ludek i postać kobieca.
Było to młode dziewczę. Kibić wiotka, lecz pełna wdzięku, przystrojoną była w skromną, czarną sukienkę. Twarzyczka regularna, miękko zaokrąglona, oświetlona dużemi błękitnemi oczyma, miała wyraz łagodności i słodyczy. Otaczały ją sploty włosów złoto-popielatych, a ubierał zręczny, choć skromny kapelusik...
W tej chwili owa twarz, stworzona do uśmiechu, nosiła ślady głębokiego wzruszenia. Powieki dziewczęcia były zaczerwienione, w oczach perliły się łzy...
Ludek Solski wzruszony, nie uważając na obecność Władki, wysunął się naprzód.
Wziął adwokata za rękę.
— Mój drogi — rzekł — przedstawiam ci... Moja narzeczona, panna Jadwiga Lipińska...
Przerwał.
Spoglądał zdziwiony na „Julka“. Na twarzy adwokata wybiło się tak silne wrażenie, że musiało to zwrócić uwagę jego przyjaciela.
„Julek“ mimo woli wyciągnął dłoń naprzód i wybełkotał.
— On... on...
Równie wzruszoną była Władka, stojąca o parę kroków dalej.
I jej i adwokatowi na widok tej łagodnej, dotkniętej boleścią postaci, ukazującej się niespodzianie w drzwiach, przyszła do głowy jedna i ta sama myśl...