Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludek Solski pokręcił tylko głową na znak przeczenia. Adwokat przez jedną sekundę zastanawiał się.
— I oskarżona niewinnie? — pytał.
— Rzecz prosta...
— Jak to się stało? Opowiedz... Co? Jak? Czy ona znajduje się w policji... w więzieniu?
Mówiąc ostatnie słowa, zawahał się.
Ludek podniósł czoło do góry.
— O nie... Jest na wolności. Czeka na mnie w dorożce przed bramą...
Adwokat zdziwił się.
— Czeka na ciebie?
— Tak. Nie sądź nic... Opowiem ci wszystko.
„Julek“ uderzył się ręką w czoło.
— Ależ w takim razie... dla czego ją zostawiłeś na ulicy? Przyjechałeś przecież do mnie po radę, po pomoc. Potrzeba będzie wyjaśnić mi fakt, opowiedzieć szczegóły... Obecność jej nie będzie zbyteczną. Poproś tu czemprędzej twoją „narzeczoną“.
Na ten ostatni wyraz położył nacisk.
— Ja tymczasem załatwię z innemi czynnościami tak, żeby nam nie przeszkadzano.
Wypchnął prawie Ludka w kierunku drzwi, a sam wrócił do gabinetu.
W paru słowach wyjaśnił Władce, że spadła nań bardzo pilna sprawa, wymagająca natychmiastowej konferencyi, obiecał, że dziś jeszcze wyśle list do „Frygi“ i prosił, ażeby przyszła się dowiedzieć o stan sprawy dopiero za kilka dni. Następnie skierowali się ku wyjściu.