Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odurzony, jak gdyby nie rozumiejąc, co się z nim dzieje... Oczy miał jakieś osowiałe, mętne. Na pytania „Julka“ odpowiadał sylabami. Wreszcie, nie mogąc się powstrzymać, wybuchnął płaczem, który konwulsyjnie wstrząsał całą jego wychudłą delikatną postacią.
— Niewinny... jestem niewinny... powtarzał.
„Julek“ chciał się od niego dowiedzieć pewnych rzeczy. Pragnął z nim na zimno rozejrzeć niektóre szczegóły sprawy. Ani podobieństwa! Stefan nie rozumiał co adwokat do niego mówił... Dużemi, szklistemi oczyma patrzył przez łzy i starał się zwolna tłumić cichnące łkania.
Nie było co...
„Julkowi“ samemu zaczęło się robić wilgotno w oczach... Rzucił kilka słów pocieszenia dzieciakowi, obiecał, że jeszcze wróci — i wyszedł.
Kilka następnych wieczorów adwokat wbrew zwyczajowi, przepędził w domu, nie wychodząc ani na przechadzkę, pomimo pięknej słonecznej pogody, ani do „złotej loży“. Siedział u siebie w gabinecie... Nie kazał nawet palić lampy. Tomasz do późna w noc słyszał kroki pana przechadzającego się w ciemnym pokoju.
Wreszcie pewnego wieczora „Julek“ usiadł i napisał apelację.
Znajdujemy go w tej chwili, nazajutrz po konferencyi odbytej przez p. Onufrego i Robaka, pochylonego nad biurkiem i przerzucającego oczyma ćwiartki i półarkusiki apelacyi, zapełnione drobnem, regularnem pismem. Wczoraj wieczorem napisał ten szkic. Dziś rano, spiesząc