Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ręce ich spotkały się przez kratę, jak myślała, że w tym gorącym uścisku rąk umrze... Łzy i łkania przerywały potok jej słów ognistych, nieporządnych, namiętnych. Powtarzała słowa, które ze sobą zamienili w więzieniu. Przypominała szczegóły sprawy; mówiła o tem, jak go kocha, przekonywała, że „on“ jest niewinny.
„Julek“ słuchał. Próbował zdać sobie z tego wszystkiego sprawę, ale daremnie. Jedyną myślą bardziej określoną, na której się mógł zatrzymać, był sąd, który mimowoli formułował o niej:
— Histeryczka, a przynajmniej nerwowa... bardzo nerwowa...
Ona mówiła dalej:
— On jest niewinny!.. Niewinny!.. Przysięgnie na to.
To, co powiedziała przed sądem, to prawda. Nie jest przecież ostatnią. Jest kobietą... ma wstyd... Z początku strasznie, strasznie jej było przykro pomyśleć, że przed ludźmi, przed sądem, musi powiedzieć wszystko... To hańba! Ale co robić?.. Kocha go, kocha nad życie, nad śmierć, i gdyby przyszło przejść jeszcze raz, jeszcze dziesięć razy przez ten pręgierz spojrzeń i dwuznacznych uśmiechów, przez chłostę słów tego... tego... prokuratora, przejdzie, ażeby tylko jego uratować. Jej głos dźwięczał akcentami pełnemi siły. Do twarzy napłynęła jej fala krwi. Oczy ciskały płomienie...
„Julek“ milczał ciągle. Przyszło mu teraz na myśl: zkąd dziewczyna z tej sfery wzięła tę siłę uczucia, a razem względną poprawność wyrażeń? Kto ją nauczył tak mówić? Jednocześnie z chaosu wrażeń wyłaniał się