Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie potrzeba — rzekła głosem nieco przyciszonym, ale wyraźnym. — Już przeszło... Przepraszam... tysiąc razy przepraszam, że robię panu tyle... tyle kłopotów.
Ten świeży, dźwięczny głos, w tej chwili cokolwiek przygłuszony, robił na „Julku“ niezwykłe wrażenie. Słyszał przecie jej zeznanie w sądzie, sam zadawał pytania, przypominał sobie nawet jego dźwięk... Jednak co za różnica! Wogóle adwokat nie rozumiał dobrze, co się z nim w tej chwili działo. Uprzedzenie, z którem u progu gabinetu witał Władkę, teraz znikło... Została tylko głęboka litość nad tą istotą, rozkwitającą, pełnią życia i młodości i tak ciężko dotkniętą bólem. „Julek“ w ciągu jednej sekundy odnalazł w głębi swego mózgu jakiś nowy świat wrażeń, w którym orjentował się z trudnością.
— Niech pani siada... — rzekł, ażeby powiedzieć cokolwiek.
Usadził ją w fotelu i sam zajął miejsce obok. Następnie czekał. Chciał pytać, mówić, ale czuł się zmieszanym, nie znajdywał myśli i słów. Wreszcie Władka zaczęła głosem, który robił na nim tak silne wrażenie:
— Panie!.. Ja wracam od niego, z więzienia... Widziałem go. Mówiłam z nim...
Konwulsyjne łkania przerywały jej słowa.
Po chwili znów zaczęła. Mówiła długo. Była jak gdyby w gorączce. Opowiadała o tem, jaki „on“ był blady i mizerny tam za kratą, jak jej wszystka krew zbiegła do serca, kiedy go zobaczyła zdaleka tak, że go ani przytulić, ani okryć pocałunkami nie mogła, jak tylko