Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rodzaj podziwu dla tego uczucia, rodzaj serdecznej sympatji dla niej, wreszcie coraz wyraźniejsze, głębokie, stanowcze przekonanie, iż w samej rzeczy „on“ musi być niewinny... Adwokat mimowili rozumował:
— Tak... Niepodobieństwem jest, ażeby ona kłamała! To, co mówi, płynie z głębi serca. A więc... on jest niewinny.
W jego umyśle budził się głośny protest przeciwko niesprawiedliwości, która została spełnioną! Teraz dopiero pojmował całą jej ohydę. Czuł potrzebę naprawienia tej niesprawiedliwości. Zdawało mu się to niezbędnem, przedstawiało niemal jako święty obowiązek w chwili, gdy Władka, wpatrując się z niepokojem w nieruchomą jego twarz, ze spuszczonemi oczyma powtarzała:
— Trzeba go ratować... Nikt tego nie zrobi, tylko pan... pan jedyny!
Czekała odpowiedzi. Ale „Julek“ milczał... Jego myśli ważyły się jeszcze, układały do równowagi.
Dziewczyna powstała z fotelu...
Wydobyła z zanadrza mały srebrny medaljonik. Zanim adwokat mógł ją powstrzymać, uklękła. Zaczęła przez łzy:
— Na tę Matkę Boską przysięgam, że on jest niewinny!.. Przysięgam, że jeśli go nie uratuję, ja tego nie przeżyję... Odbiorę sobie życie...
„Julek“ był już przy niej. Pomógł jej wstać.
— Niech pani usiądzie — rzekł.
Przez chwilę jeszcze panowało milczenie. Wreszcie adwokat podniósł głowę: oczy jego miały jakiś niezwykły wyraz. Rzekł głosem poważnym i stanowczym: