Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Już sama forma listu zwracała uwagę oryginalnością; jeszcze więcej uderzającą była jego treść. Brzmiał on:
„Panie!
Skazany przez sąd Stefan Polner jest niewinny. — Przysięgam na wszystko. — Rób pan, co możesz, ażeby go uratować. — Ja sam zrobić nic nie mogę, ponieważ gubić siebie nie chcę.
Zabójca“.
W pierwszej chwili ten list wywołał u „Julka“ gwałtowny odruch gniewu. — Rzucił go na stół.
— Do pioruna!... wybuchnął — tego tylko było jeszcze potrzeba, żeby podniecić moją głupią wyobraźnię...
Uspokoił się dopiero po dłuższej chwili i zaczął rozmyślać:
— Trzeba rozważyć rzecz — mówił do siebie. — A więc spokoju. Jestto albo farsa jakiegoś żartownisia, albo prawda, bezwzględna prawda... Na pierwszy rzut oka, wygląda na farsę, niewątpliwie!... Ale... Dla czego dotąd w żadnej innej sprawie nie przyszło nigdy nikomu do głowy zrobić podobnej farsy? Dla czego? Z drugiej, jeśli to nie jest żart... Jeśli w samej rzeczy, zabójca poczuł wyrzuty sumienia, widząc niewinnego, skazanego na straszną karę?!... Czy to jest zupełnie nieprawdopodobnem?...
„Julek“ namyślał się przez długą chwilę. Cała ta sprawa irytowała go; draźniła coraz bardziej. — Próżno chciał się uspokoić, łamiąc pieczątki pozostałych listów i przerzucając je. Nawet wytworny zapach bileciku pani Ireny, nawet nadzieja jutrzejszej konferencji w sprawie „bardzo ważnej“ (mimowoli uśmiechał się na myśl