Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o tej konferencji!) nie mogły go zupełnie przyprowadzić do równowagi...
Znów wrócił do zagadkowego listu.
Obejrzał jeszcze raz kopertę; nosiła ona stempel poczty miejskiej. — List wrzucony był w Warszawie... To już stanowiło pewną wskazówkę. Przyszło mu do głowy, że jakkolwiekbądź to pismo może być w sprawie dokumentem... A jeśli to żart?
— Nie! — zawołał „Julek“. — Dziś już chyba nic rozumnego nie wymyślę... Chodźmy lepiej na spacer.
Schował list do szuflady biurka, podniósł się, wziął na rękę paletot i zabierał się do wyjścia.
We drzwiach spotkał go Tomasz. — Służący miał minę tajemniczą.
— Co takiego? — zapytał „Julek“.
— Proszę pana mecenasa — odrzekł lokaj — jakaś pani...
— Powiedziałem ci przecież, że nie przyjmuję.
— Tak!... ale ta pani prosi bardzo, ma pilny interes... taka młoda, zapłakana...
Julek zaczął się wachać.
— I czego chce? nie mówiła?
— Nie wiem... podobno wedle tego, co to zabił księdza...
Z ust łagodnego zwykle „Julka“ zerwał się mimowoli wykrzyknik:
— Do stu tysięcy szatanów!...
Stary Tomasz, przypuszczając, iż popełnił głupstwo, zaczął się już powoli cofać w tył. Ale „Julek“ w tejże