Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tomasz złożył na biurku trzy czy cztery koperty, opatrzone markami pocztowemi, zapalił lampę, i wyszedł.
„Julek“ mimowoli rzucił okiem na koperty listów. — Przez chwilę badał ich zewnętrzny wygląd. Już z góry, charakter pisma na kopercie, jej forma, zapach, sposób przylepienia marki uprzedzały go, co znajdzie wewnątrz... W tym oto liście baron Z. swem wielkiem, arystokratycznem pismem, pyta, kiedy termin ekspertyzy w sprawie z koleją; tu Icek Zalcfus z Garwolina fantastycznym stylem i ortografją zaklina „panu mecenasu“, żeby na swój koszt „tymczasowie“ założyć apelację do „Pałate“; tam wreszcie pachnący liścik powabnej wdówki pani Ireny, która go wzywa na jutro lub pojutrze (wieczorem — około dziewiątej, — ma się rozumieć!) na konferencję w sprawie „bardzo ważnej“... „Julek“ uśmiechnął się z zadowoleniem na myśl o sprawie „bardzo ważnej“ i nawet kokieteryjnie pokręcił ledwo istniejący wąs...
W tej chwili jego wzrok upadł na ostatnią kopertę. Pismo nieznane... I przytem niezmiernie oryginalne: rondo nieprawdopodobnie pochylone w tył. — Na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że osoba, która to pisała, starała się zmienić charakter. Czyby anonim? „Julkowi“ zdarzało się odbierać i takie listy. W każdym razie to coś nieznanego. Rozdarł kopertę.
Zawartość koperty była niezmiernie oryginalna...
Znajdował się w niej list, ale list — nie pisany. — Na ćwiartce papieru listowego nalepiono kilkadziesiąt liter wyciętych z jakiejś książki, czy gazety. — Tworzyło to kilka wierszy...